Wychodzenie z zaburzeń odżywiania, popularnie zwane po prostu „recovery”, komuś kto sam nigdy nie cierpiał na żadne z nich może wydawać się banalne. Jak masz anoreksję, to zaczynasz jeść „normalnie”, a jak bulimię to przestajesz wymiotować i – oczywiście – zaczynasz jeść „normalnie”. Tak samo z całą resztą zaburzeń. Tymczasem droga do zdrowia rzadko kiedy jest prosta i bardziej przypomina pokonywanie toru przeszkód. Krok do przodu, dwa w tył, potem rozbieg i skok, upadek, czołganie i tak w kółko.
Na podstawie doświadczeń własnych jak i swoich pacjentek stworzyłam listę kilku najczęściej powielanych schematów, które utrudniają porzucenie zaburzeń odżywiania na dobre.
1. Skupianie się tylko i wyłącznie na problemach z jedzeniem
Zaburzenia odżywiania mogą mieć różnorakie podłoże, tak samo jest też wiele czynników podtrzymujących, które utrudniają nam pozostawienie ich za sobą i sprawiających, że kurczowo się ich trzymamy. Dlatego bardzo ważne jest prawidłowe ich rozpoznanie i praca nad ograniczeniem ich wpływu. W moim przypadku pierwotną przyczyną była dysmorfofobia. Niestety przez wiele lat terapii żaden z psychoterapeutów nie zagłębiał się w ten temat, szukając lub też wymyślając na siłę inne problemy. Nic więc dziwnego, że przez wiele lat żadna próba wyjścia z choroby nie powiodła się. Dopiero kiedy już jako dorosła osoba połączyłam ze sobą wszystkie kropki, wiedziałam, nad czym muszę pracować, jeśli chcę wyzdrowieć. I żeby nigdy nie dopuścić do powrotu anoreksji, nad kwestiami związanymi z postrzeganiem siebie i samooceną pracuję do dziś.
Jeśli Twoje zaburzenia odżywiania są wynikiem potrzeby stałej kontroli i perfekcjonizmu – pracuj też nad tym. Jeśli Twoj stan pogarsza przebywanie z toksycznymi ludźmi – postaraj się odseparować od nich (bywa niestety i tak, że tymi toksycznymi osobami są członkowie rodziny, co znacznie komplikuje sprawę). Jeśli dominuje u Ciebie lęk przed kobiecością i dorosłością – trzeba go oswoić. Można by wymieniać dalej, ale myślę, że przekaz jest zrozumiały. Z problemami będącymi u podłoża ED czasem ciężko poradzić sobie samemu, dlatego zachęcam do szukania skutecznego terapeuty.
2. Sugerowanie się innymi
Nie ma jednego, uniwersalnego sposobu na powrót do zdrowia, który sprawdzi się u wszystkich. Wiele osób dzieli się w sieci na swoimi schematami i poradami, równie wiele osób o nie prosi. Nie zliczę ile razy zadano mi pytania „Jak wyjść z anoreksji?”. Chciałabym udzielić prostej, konkretnej odpowiedzi, ale jest to niemożliwe. Każdy przypadek jest indywidualny i to, co pomogło jednemu, niekoniecznie musi pomóc Tobie. Warto o tym pamiętać, żeby nie rozczarować się i nie rzucić tego wszystkiego, kiedy coś pójdzie nie po naszej myśli. Jeśli komuś w wyjściu z bulimii pomogło po prostu jedzenie 2000 kcal dziennie, wcale nie jest pewne, że pomoże i Tobie. Niejednokrotnie ślepe kopiowanie schematów kończy się nagłym skokiem masy ciała, a co za tym idzie pogorszeniem samooceny i nastroju, a w konsekwencji nawrotem zaburzeń. Zawsze będę powtarzać, że zamiast przekopywać internet i zadawać pytania na forach, lepiej jest udać się do specjalistów (lekarza psychiatry, dietetyka, psychoterapeuty), którzy doradzą nam w naszym konkretnym przypadku.
3. Przechodzenie ze skrajności w skrajność
Czyli z deszczu pod rynnę. Bardzo często osoby, które przez wiele lat odzwyczaiły się od tego, co nazywamy „normalnym jedzeniem” próbują wskoczyć od razu na „idealną” dietę. Same modne superfoods, najmodniejsze trendy z fit instagramów, wszystko wyliczone co do grama, zero odstępstw. Tym samym dalej ich świat kręci się wokół jedzenia, a restrykcje wcale nie pomagają chociażby w ograniczeniu napadów na „zakazane” produkty. U niektórych może rozwinąć się ortoreksja, która wcale nie musi być mniej niebezpiecznym zaburzeniem. A przecież w zdrowieniu chodzi nie tylko o prawidłowe odżywienie ciała, ale też o wolność umysłu i przewartościowanie priorytetów.
4. Kurczowe trzymanie się swojej „bezpiecznej” masy ciała
Chciałabym być zdrowa, ale nie chcę tyć. Ten punkt najbardziej tyczy się osób cierpiących na anoreksję. Bardzo często mają one ustalone konkretną masę ciała (najcześciej na granicy niedowagi i prawidłowej masy ciała), której absolutnie nie chcą przekraczać. Ot, przybiorę trochę, żeby mieć te 18.5 BMI i żeby wszyscy dali mi spokój, a i ja sama na pewno będę się wtedy fantastycznie czuć. Nic bardziej mylnego. Zrozumiałe jest to, że wraz z decyzją o recovery pojawia się paraliżujący lęk przed tym, że będzie się „tyć w nieskończoność”. Za wszelką cenę chce się mieć ciasto i zjeść ciastko, czyli odzyskać zdrowie, a jednocześnie być przy tym najchudszym, jak się da. To wypacza cały zamysł, bo w końcu kurczowe trzymanie się swojej bezpiecznej masy ciała to nic innego, jak dalsze siedzenie w strefie komfortu swojego zaburzenia. W pewnym momencie trzeba zadecydować – czy na siłę chcę utrzymywać masę o np. 5 kg mniejszą i dalej obwarowywać się restrykcjami, czy pozwolę sobie na dotarcie do optymalnej masy ciała (tej, którą utrzymujemy jedząc intuicyjnie, zgodnie z zapotrzebowaniem). Też kiedyś zrobiłam rachunek zysków i strat i doszłam do wniosku, że ważenie X kg mniej absolutnie nie jest warte moich wysiłków.
5. Odmawianie sobie pomocy
To akurat poważny problem, który swoje podłoże ma w społeczeństwie i jego wciąż małej wiedzy na temat zaburzeń odżywiania. Utarło się przekonanie, że anorektyk to koniecznie osoba z ogromną niedowagą. No a jeśli tak nie jest, to nie ma problemu. Pomijam już sam fakt, że wielu zaburzeń odżywiania po prostu nie sposób dostrzec na pierwszy rzut oka. Niestety w wielu ośrodkach służby zdrowia faktycznie jest problem z otrzymaniem pomocy, jeśli nie jest się w stanie zagrożenia życia i raczej wątpliwe, żeby zmieniło się to w najbliższym czasie. Jednak nie można myśleć w kategoriach zero-jedynkowych. To, że nie kwalifikujesz się do leczenia szpitalnego wcale nie oznacza, że nie jesteś „wystarczająco chora/chory” i musisz sobie radzić na własną rękę. Żaden lekarz, psycholog lub dietetyk z wiedzą na temat zaburzeń odżywiania nie zlekceważy Twojego problemu tylko dlatego, że nie wyrządził on jeszcze w Twoim ciele wystarczających zniszczeń. Jeśli nie stać się na prywatne wizyty u specjalistów, nie bój się prosić o pomoc rodzinę. Nikt nie wie, co dzieje się w Twojej głowie i nie ma prawa mówić, że sobie wymyślasz. Strach pomyśleć, ile osób, które popełniły samobójstwo słyszało wcześniej coś podobnego – „przesadzasz”, „wymyślasz sobie problemy” albo „inni mają gorzej, nie wygłupiaj się”. Jeśli zastanawiasz się, czy jesteś w wystarczająco złym stanie żeby zasługiwać na leczenie i pomoc – odpowiedź brzmi: tak, jesteś. Bo samo takie myślenie na to wskazuje.