Ostatnio głośno było o poście znanego blogera popularnonaukowego, w którym to oburzał się, że zorganizowane w Warszawie wydarzenie The Real Catwalk było niczym innym, jak promocją nadwagi i otyłości. Dla niewtajemniczonych – celem tego eventu było pokazanie piękna tkwiącego w różnorodności. Po wybiegu przeszły się kobiety o różnych typach sylwetki i zmagające się z różnymi chorobami, które sprawiają, że nie wpisują się w narzucany nam kanon urody. W internecie zawrzało, pojawiło się wiele kompetentnych wypowiedzi z konstruktywną krytyką takiego podejścia i przede wszystkim zaczęła się dyskusja na temat różnic między ruchem body positive a promocją konkretnych typów wyglądu/sylwetki. A nie jest to temat prosty. Ja chciałabym ugryźć go od drugiej strony i spróbować nakreślić granicę między tym, co można uznać za promowanie akceptacji swojego ciała, a tym, co promuje raczej zaburzenia odżywiania.

„Niczego nie promuję tym zdjęciem”

Jedna z moich obserwujących podesłała mi kiedyś instagramowy profil dziewczyny chorującej na zaawansowaną anoreksję i zajmującej się modelingiem. Spytała, co sądzę o takich profilach i czy podpis umieszczany pod każdym zdjęciem („Niczego nie promuję tym zdjęciem, nie pro-ana”) ma jakiekolwiek znaczenie w kontekście pokazywanych obrazów. Poczytałam komentarze, pogooglałam, pooglądałam podobne profile, których pełno jest w internetach. Przypomniałam sobie o sytuacji, kiedy napisałam do internetowego sklepu, że zamieszczanie zdjęć wychudzonych klientek pozujących tak, żeby wyglądać na jeszcze bardziej wychudzone jest bardzo nieodpowiedzialne i spotkałam się z klasyczną pasywno-agresywną odpowiedzią. Bo przecież każdy ma prawo być zadowolonym ze swojego ciała i je pokazywać. Pogadałam z różnymi osobami, tymi z historią zaburzeń odżywiania i tymi bez niej, bo w końcu doświadczenia związane z ED sprawiają, że w kwestii niektórych spraw już przez całe życie jesteśmy „nadwrażliwi”.

Przede wszystkim pierwsze co nasuwa mi się na myśl, to jedna z często powtarzanych przez psychologów i pedagogów fraz: „dzieci nas nie słuchają, tylko naśladują”. Jeśli paląca mama będzie powtarzać swojej latorośli, że palenie jest fu i be, ale jednocześnie robić to przez wiele lat – jaki przekaz dostaje dziecko? To w końcu jest fuj czy nie, skoro mama ciągle to robi? Postawmy siebie i wszystkie osoby mające styczność z internetowymi treściami w roli dzieci. Jeśli ktoś nam mówi, że nie promuje wychudzonej sylwetki, ale przez kilka lat przekazuje treści skupiające się tejże sylwetce i dające do zrozumienia „hej, na byciu wychudzonym można zrobić karierę!” – jaki końcowy przekaz otrzymujemy? O ile osoby takie jak ja, które koszmar anoreksji mają za sobą, mają pewne mechanizmy obronne, które pozwalają filtrować takie treści, o tyle taka 15-letnia, niezadowolona z siebie dziewczyna niekoniecznie. Wrzucając cokolwiek do internetu, zwłaszcza na publiczne profile, a już tym bardziej na komercyjne profile (jak np. wspomniany sklep internetowy) musimy mieć świadomość, że prezentujemy jakąś postawę i być może dokładamy swoją cegiełkę do czyjegoś światopoglądu. Badania naukowe sprawiają sprawę jasno – obrazy wychudzonych ciał są czynnikiem nasilającym niezadowolenie z własnego ciała i zwiększającymi nasilenie zaburzeń odżywiania. A jeśli są to obrazy pokazujące to wychudzenie jako coś sensualnego i erotycznego, to jeszcze gorzej. Badań na ten temat jest mnóstwo, w bibliografii znajdziecie kilka z nich, które analizowałam już przy okazji wpisu o fitspiracjach [1,2,3]. A jeśli ktoś potrzebuje bardziej życiowych dowodów, wystarczy zagłębić się w komentarze pod takimi zdjęciami. Pamiętam, że w czasach swojej choroby zawsze denerwowałam się, kiedy ktoś komplementował moje wychudzone ciało. „Jak ty to robisz? Też bym tak chciała!”. Nie, nie chciałabyś, gdybyś wiedziała, jaka jest cena. I nie powinnaś chcieć, bo to jest sytuacja patologiczna i zagrażająca życiu. I ja też nie chcę słyszeć, że niby to jest piękne, kiedy walczę o to, żeby zacząć myśleć inaczej. Nie chciałam być inspiracją, nie chciałam zachęcać nikogo do odchudzania. Chciałam przytulić każdą osobę, która choć przez moment pomyślała, że też chciałaby tak wyglądać i powiedzieć, że nie tędy droga. Między innymi dlatego od dawna angażuję się w pomoc osobom cierpiącym na zaburzenia odżywiania. Prawdą jest, że choroby takie jak anoreksja w znaczny sposób ograniczają logiczne i racjonalne myślenie, a na dodatek sprawiają, że ludzie ranią swoich bliskich, ale myślę, że nie odbierają poczucia sumienia i całkowitej zdolności oceny następstw swoich zachowań. Także jeśli osoba w widoczny sposób chorująca na zaburzenia odżywiania (przestańmy się oszukiwać, że ktoś „naturalnie” ma BMI w okolicach np. 15) promuje się poprzez zdjęcia swojego wychudzonego ciała (bo nie mówię tu o pojedynczym zdjęciu na typowo osobistym profilu) i widzi, jakiego rodzaju ma pod nimi odzew, to moje zdanie jest takie: nie pochwalam, zostawiam to jej sumieniu. I żadna ilość podpisów „ja niczego nie promuję” nie przekona mnie do zmiany zdania.

Choroba chorobie nierówna

Można oczywiście pomyśleć o analogicznych sytuacjach związanych z innymi chorobami, chociażby z łuszczycą lub AZS, które też bardzo utrudniało mi życie. Czy osoba mająca zmiany skórne powinna się ich wstydzić? Nie. Czy powinna mieć zakaz prezentowania ich w mediach społecznościowych? No pewnie, że nie. Tylko czy tego typu choroba może się rozwinąć w wyniku czynników socjo-psychologicznych? Nie. I to odróżnia ją od zaburzeń odżywiania. Trzeba też wziąć pod uwagę kontekst kulturowy i czasy, w jakich żyjemy. Podobno body positivity promuje otyłość. Czy jednak ktokolwiek widział pod jakimkolwiek zdjęciem osoby z otyłością komentarze „chciałabym mieć twoją figurę?”. Czy znasz kogokolwiek, kto od patrzenia na dziewczyny z nadwagą stwierdził, że w sumie to powinien przytyć tak ze 20 kg? Czy znasz jakąkolwiek celebrytkę uczącą ludzi, jak żyć, żeby mieć nadwagę? Czy w jakiejkolwiek gazecie rzucił ci się w oczy nagłówek „przytyj 10 kg do lata”? Nie? No właśnie. Dlatego nie można stawiać znaku równości między wszystkimi chorobami i rozpatrywać każdego przypadku na zasadzie analogii.

Ale przecież każde ciało jest piękne…

To prawda, choroby nie czynią ludzi brzydkimi i takie myślenie powinno być standardem. Ani patrząc na osobę z otyłością, ani ze skrajną niedowagą nie myślę sobie „fuj, okropność”. Tylko tutaj zbliżamy się do pewnej sprzeczności. Body positivity niesie przekaz zgodnie z którym powinniśmy akceptować swoje ciało takim, jakim jest niejako naturalnie, bez wkładania wysiłków (a wysiłkiem może być makijaż, depilacja, odchudzanie, dla każdego coś innego). Tymczasem anoreksja to zupełne przeciwieństwo akceptacji ciała w jego naturalnym stanie. To bezustanna walka z nim i balansowanie na granicy życia i śmierci. A jeśli kochasz i akceptujesz swoje ciało, to nie krzywdzisz go. Właśnie dlatego uważam, że żaden content pokazujący wygłodzone ciała nie jest bodyposi. Jego przekazem może być sprzeciw wobec stygmatyzacji osób dotkniętych zaburzeniami odżywiania, bo to też jest poważny problem i temat-rzeka.

We wpisie przedstawiłam, jakie jest moje zdanie i rozumiem, że ktoś może mieć odmienne. Co więcej, chętnie je poznam, bo dyskusja na delikatne temat, choć trudna i często pełna nerwów i emocji, jest bardzo potrzebna. Co pokazało chociażby właśnie ostatnie zamieszanie wokół The Real Catwalk.

Bibliografia:

1. Griffiths S., Castle D., Cunningham M., Murray S., Bastian B., Barlow F. How does exposure to thinspiration and fitspiration relate to symptom severity among individuals with eating disorders? Evaluation of a proposed model. Body Image, 2018, 27: 187-195

2. Talbot C., Gavin J., van Steen T., Morey Y. A content analysis of thinspiration, fitspiration and bonespiration imagery on social media. Journal of Eating Disorders, 2017

3. Ghaznavi J., Taylor L. Bones, body parts, and sex appeal: An analysis of #thinspiration images on popular social media. Body Image, 2015, 14: 54-61